piątek, 28 sierpnia 2009

jedna z ,,tych".





miała nie dominować tutaj taka tematyka.
silniejsze ode mnie.

wtorek, 25 sierpnia 2009

25 sierpnia.

słońce, słońce i opadła mgła.
tutaj mija 9131 dni, tutaj mija 224 dni.
słoneczniki i wrzosy w pięknym połączeniu i chce się powiedzieć- OBY.

a tam egzamin, wojny, bitwy, polityka, gospodarka, Grunwald i Kartagina.
nerwowa łączność, Kraków, odbiór!


czwartek, 20 sierpnia 2009

helpless

In Your own ashes You are standing without a soul
I wept and whispered: "I know..."
(...)
When every tear I shed
Is for you.






very many tears.


sobota, 15 sierpnia 2009

i koniec lata, i koniec świata, kraje zimne i kraje gorące, słowa lecące.

słysząc Roberta Kasprzyckiego podczas lektury Jerzego Pilcha myślę, jak bardzo uczymy się od siebie. ja się uczę.

jak wiele jest jeszcze rzeczy, których nie znam, a które tak mi się spodobają. ile jeszcze książek do przeczytania, muzyki do wysłuchania, miejsc do odwiedzenia.
duużo.

tylko niech już będzie dobrze, normalnie, dobrze, żebym mogła o tym wszystkim myśleć spokojnie.
uśmiechać się do przyszłości.








pójdziemy z torbami
wypchanymi snami




środa, 12 sierpnia 2009

wady, to nie są zalety.

własne wady są czasem straszne.
nigdy nie przypuszczałam, że mogę tak bardzo się ich bać.
może.. nie, n a p e w n o uświadamiają, jak bardzo mi zależy. jak bardzo drżę o każdy kolejny dzień. o to, by nic nie zaszkodziło, nie zniszczyło, nie naraziło Nas na g o r s z e.

i stąd czasem złość na siebie o głupie, mogące burzyć bastion zaufania zachowanie.
i stąd czasem lęk o to, czy przez nieuwagę i rutynowe n i e s t a r a n i e nie zacznie się dziać coś złego.


brakuje mi Obecności.





deszcz.




Przepraszam Cię za moje wady nieznośne, na przyszłość Naszą.
Kiedyś mogę stchórzyć przed tym słowem.
>>Przepraszam<<, to słowo dla odważnych.

niedziela, 9 sierpnia 2009

evviva l'arte

kto to jest Artysta. kim jest prawdziwy Artysta.
artysta to ktoś, kto umie wyrazić siebie swoją sztuką, jakiejkolwiek dziedziny ona dotyczy. tak myślałam kiedyś. może racja?
dzisiaj. dzisiaj myślę, że pseudo artysta dostrzega pole do twórczego działania tylko tam, gdzie byłoby to dobrze widziane, na tylko teoretycznie zaskakującym obszarze, który jednak w rzeczywistości jest bardzo tendencyjny, oczywisty, a przez dziesiątki takich "twórczych" spojrzeń stał się już zupełnie dosłowny. co mam na myśli?
prozę pełną wulgaryzmów, wiersze posklejane z urywków słów (nikt po Panu Białoszewskim nie powinien dotykać tego stylu nawet koniuszkiem palca u nogi).
zdjęcia wśród zrujnowanych/socjalistycznych zabudowań, zdjęcia wykorzystujące nagość jako główny, najważniejszy element.
muzykę, która jest tak "alternatywna", że nie daje słuchaczowi możliwości odebrania jakiejkolwiek treści, która przestała być dziedziną otwartą dla ludzi, którzy poświęcili się jej, a stała się wylęgarnią przypadkowych "muzyków", którzy z Muzyką niewiele mają wspólnego.
ubiory orginalne, jeśli zamknąć na ulicy oczy. w przeciwnym razie oryginalność okazuje się być rzeczą, którą człowiek posiada z urodzenia i której powtarzalności w otoczeniu zdaje się nie zauważać.

a może można widzieć i tworzyć sztukę w normalnej codzienności, która artystom często zdaje się być szara? a może właśnie Artysta potrafi dostrzec w niej kolory i wydobyć je z niej, unaocznić?

jeśli Artysta to ktoś, kto wyraża siebie poprzez swoją sztukę, to boję się myśleć, co chce wielu artystów przez swoje "dzieła" wyrazić, a co za tym idzie- kim oni są.


Czy w ogóle są Kimś?

czwartek, 6 sierpnia 2009

Infrastruktura

Niestety, a może ,,stety", bardzo dobrze rozumiem Jego stan, kiedy tak źle. Nie widać dalszej drogi, przychodzi strach. Wspominając taki czas, dla mnie czas dzięki Bogu przeszły, myślę sobie. Życie, to podobno droga. Czy tak? Tak stereotypowo załóżmy na potrzeby dalszych rozważań. Więc mamy drogę. Droga z reguły ma to do siebie, że nie jest prosta (zakładamy, że nie żyjemy ani na mazowszu, gdzie drogi w malownicze wierzb ujęte pasma snują się cienką nicią ku horyzontowi, że tak poetycko-polsko-nostalgicznie pozwolę sobie odnotować, ani też nie żyjemy w Zjednoczonych Arabskich Emiratach, gdzie autostrada ot, dla wygody, prowadzi prosto jak od linijki przez pustynię, bo tak bliżej, a przecież mają Emiraty Zjednoczone pieniądze, żeby takie autostrady budować, więc czemu by nie. Ani też nie żyjemy... ale wróćmy do meritum). Więc mamy drogę, drogę z zakrętami. Droga ma też dziury, które w obecnej sytuacji mogłyby symbolizować wszelkie losowe - bolesne doświadczenia, ale tak dla efektu nieprzewidywalności- właśnie, że nie będą. Albo może będą? W każdym razie, dane mamy: a)drogę, b)zakręty na tejże. Człowiek ma z reguły tę dziwną przypadłość, że chce wiedzieć co będzie, jak będzie, ile będzie- za "ileśtam" godzin, dni, tygodni, lat. I dlatego Człowiek ma czasem TEN właśnie problem. Idzie sobie Człowiek drogą, akurat udało mu się, że żdnego zakrętu w pobliżu nie widać, więc idzie sobie drogą i myśli: ,,o cholercia [czy też może inaczej, niż cholercia], ależ jest wspaniale! A będzie jeszcze lepiej, cóż za znakomity odcinek drogi przede mną! A jaki długi!". Człowieka mija inny człowiek i mówi: "Człowieku, Ty to masz widoki na drogę, co innego ja, tak sobie brnę przez pole, na przełaj, nic nie widzę, bo trawa po włosy mi sięga". Myśli sobie Człowiek: "A idźże frajerze, ja tu mam kawał szosy, spadaj [czy też może inaczej, niż spadaj], nie przeszkadzaj". I idzie, i kroczy, i biegnie nawet może, w zależności od kondycji tą drogą i cieszy się tym życiem. Aż nagle- widzi na horyzoncie ZAKRĘT. Boże, Buddo, Jehowo, Allahu, Tomie Cruise, ratunku, zakręt. Ale ale, nie z takimi zakrętami Człowiek sobie radził. Zaciska zęby i mówi do siebie: "nie takie rzeczy się robiło, zakręt jak zakręt. Zacisnę zęby jeszcze bardziej, może dostanę szczękościsku, ale przejdę". I rusza. Z coraz większą obawą dociera na przedpole złowrogiej zmiany kierunku podróży. Teraz mała dygresja infrastrukturalno - motoryzacyjna, wysnuta kobiecym umysłem (męski umysł z pewnością nie wpadłby na tak oczywistą oczywistość). Zakręty z natury są wytworami niebezpiecznymi. Dlatego też, każdy rewelacyjny, a przynajmniej bardzo dobry kierowca, zwłaszcza ten w spódnicy, wciska zawczasu środkowy pedał, ten między sprzęgłem a gazem, ten co robi wolniej. I wciskają Ci kierowcy przed zakrętem ten, nazwijmy go po imieniu, hamulec. I co. No jak- i co. No asfalt przecież się wyciera. Zużywa. Dziurawi. Czyli, że robią się dziury, wyrwy, kratery w drodze. Tak jest? Nie? Umówmy się ten jeden raz, że tak jest. Bo do dalszej części rozważania potrzebna jest ta dziura. Bo ten Człowiek w nią, w tę wielką dziurochę, wpada! Zaraz przed tym cholernym zakrętem! Ooo, tego jest już za wiele, jak na możliwości Człowieka. Bo przecież on musi widzieć przestrzeń, dalszy odcinek drogi! A teraz? Stoi jedną nogą w tej dziurze, z której to wyjąć owej kończyny nie może i nie dość, że musi czekać na jakiegoś następnego, co tnie na przełaj przez życie, a tacy nie zdarzają się często (zdecydowana większość odpowiada obserwowanemu dziś przykładowi, jestem przekonana), to jeszcze prócz zakrętu nie widzi nic przed sobą. Swoją drogą, z tego tylko drobnego faktu wynika właśnie cały jego strach i zniechęcenie- nie wie, co będzie dalej (ha, a ja wiem, do czego dążę i wiem, o ile jestem w tej chwili w lepszej sytuacji!). W każdym razie- D.R.A.M.A.T. Bo on tkwi tam, męczy się, dręczy się (sam nie wie czego chce), przed sobą nic nie widzi. Tupie wolną nogą, rwie włosy z głowy, albo przeciwnie, popada w marazm i stan permanentnego załamania, braku chęci do czegokolwiek. A przecież Człowiek wie, tylko na moment zapomniał, że prędzej czy później wyjdzie z tej dziury, przejdzie ten zakręt i nie będzie jakoś, ale będzie dobrze. Będzie dobrze, bo jak ma być, skoro za zakrętem czeka piękna, bezdziurzasta autostrada (choć człowiek jeszcze o tym nie wie). Tymczasem Człowiek stoi naburmuszony jak mops, albo rozżalony jak spaniel, w zależności od charakteru. I traci siły, humor, optymizm i w ogóle wszystko, co dobre. I gdera w duchu, albo nawet na głos, jak to długo będzie musiał czekać na poprawę sytuacji i jak to będzie mu w tym czasie ciężko i źle. Ale jakże źle Człowiek czasami ocenia okoliczności, w jakich się znajduje. Jeszcze tego samego dnia spotyka drugiego człowieka! Co więcej, człowiek ten nie idzie przez życie na przełaj, ale dziwny zbieg okoliczności sprawia, że porusza się w tę samą stronę, co nasz Człowiek. I nie dość, że ten człowiek pojawia się tak szybko, to jeszcze pędzi przed siebie samochodem! I wyciąga go z tej dziury, i zabiera do samochodu, i jadą razem tą autostradą (bo nawet nie wiedzą, kiedy pokonali razem tamten zakręt), i nawet daje człowiek Człowiekowi batonika na drogę, i jest Człowiekowi dużo lepiej, niż wcześniej, kiedy wydawało mu się, że jest tak fantastycznie.
I co? I warto było Człowiekowi tracić nerwy i energię do działania w tej dziurze? Warto było bać się zakrętu i tego, co za nim?
Przecież i tak trzeba było to przejść. Może nawet szybciej i łatwiej, niż by się wydawało.
A później nie będzie jakoś, będzie AUTOSTRADOWO!

wtorek, 4 sierpnia 2009

On, bo Off nie istnieje.

Ostatnio Bardzo mało robię i bardzo dużo myślę. Prawdopodobnie powinnam więc więcej pisać, bo myśli fiuuuu... uciekają szybko - szybciej - najszybciej, raz dwa trzy. I już ich nie ma. Jako że ostatnimi czasy nie było mi wesoło, czarnowidztwo grasowało we wszelkich moich wnioskach, wizjach i wszystkim, bardzo dobrze podziałało myślenie. Dość niespodziewanie.Pomijając cały jego tok, który zaczął się od zastanowienia nad specyfiką sierpnia z punktu widzenia katolika mniej lub bardziej świadomego, mogę powiedzieć, co myślę. A dzisiaj właśnie myślę sobie, że trzeba się cieszyć. Tak ogólnie, tak o. Że spódnica biała w czarne kwiaty jest ładna, a może być jeszcze ładniejsza, jeśli włożyć w nią trochę inwencji, nitki i gumki białej majtkowej zwykłej. Że woda z lodem i cytryną dobra, bo upał taki i duszno. Że "wy to takie narwańce jesteście dwa, każdy na swój sposób, no naprawdę, chyba dlatego tak się dobraliście". Mama, Mama kochana. Ma może i rację. Cieszyć się. Że perspektywa tego, że wcale może nie będę tym, kim mi się wydaje że będę za kilka lat, zupełnie nie wydaje się być straszna, przeciwnie, niebezpiecznie intryguje. Że z Nim, narwańcem, tak dobrze mi i wierzę, że nigdy już inaczej nie będzie. Że są osoby, które chcą się ze mną dzielić tym, że coś je cieszy. Że chyba umiem czasem posłuchać tych nie cierpiących zwłoki spraw, że uniwersytet warszawski to abstrakcja, a dowodu osobistego absolutnie nie da się skopiować tak, jakby się chciało, że makaron to rewelacja, chociaż jeszcze nie tak dawno znajdował się poza obszarem jakiegokolwiek zastanowienia, a w firmie kręcą wałki. Cieszyć się. Że ktoś chce zdjęcie przeze mnie zrobione powiesić na ścianie, a ktoś inny napisał ileś tam lat temu książkę, którą czytałam niezliczoną ilość razy i chce mi się czytać znowu, po raz niezliczony plus jeden. I dobrze, mówię, że wszystko tak się zmienia. I dobrze, mówię, że zmieniamy decyzje z dnia na dzień, z godziny na godzinę, z minuty na minutę, pod wpływem rozmowy, telefonu, artykułu w gazecie albo - kobieco, w zależności od nastroju. I dobrze, mówię, że kobieta mężczyzny nie zrozumie, a mężczyzna kobiety, bo ważne, że trzynastka składa się z krwiściesercowo czerwonej jedynki i trójki zielonej jak atrament. I dobrze, mówię, że mimo tego wszystkiego co napisałam, może już jutro rano powiem, że wszystkiego od początku do końca się boję, i nie wiem co dalej, i wcale a wcale nie ma się z czego cieszyć. Bo później i tak wrócę do punktu widzenia dzisiejszego, kiedy tylko ktoś podpowie, żeby zmienić punkt siedzenia. I dobrze, mówię, bo przecież życie ma dzięki temu kolory. Ostatnio bardzo mało robię i bardzo dużo myślę. Bo czasem trzeba zmienić tryb z On na On. Odwrotne.