czwartek, 6 sierpnia 2009

Infrastruktura

Niestety, a może ,,stety", bardzo dobrze rozumiem Jego stan, kiedy tak źle. Nie widać dalszej drogi, przychodzi strach. Wspominając taki czas, dla mnie czas dzięki Bogu przeszły, myślę sobie. Życie, to podobno droga. Czy tak? Tak stereotypowo załóżmy na potrzeby dalszych rozważań. Więc mamy drogę. Droga z reguły ma to do siebie, że nie jest prosta (zakładamy, że nie żyjemy ani na mazowszu, gdzie drogi w malownicze wierzb ujęte pasma snują się cienką nicią ku horyzontowi, że tak poetycko-polsko-nostalgicznie pozwolę sobie odnotować, ani też nie żyjemy w Zjednoczonych Arabskich Emiratach, gdzie autostrada ot, dla wygody, prowadzi prosto jak od linijki przez pustynię, bo tak bliżej, a przecież mają Emiraty Zjednoczone pieniądze, żeby takie autostrady budować, więc czemu by nie. Ani też nie żyjemy... ale wróćmy do meritum). Więc mamy drogę, drogę z zakrętami. Droga ma też dziury, które w obecnej sytuacji mogłyby symbolizować wszelkie losowe - bolesne doświadczenia, ale tak dla efektu nieprzewidywalności- właśnie, że nie będą. Albo może będą? W każdym razie, dane mamy: a)drogę, b)zakręty na tejże. Człowiek ma z reguły tę dziwną przypadłość, że chce wiedzieć co będzie, jak będzie, ile będzie- za "ileśtam" godzin, dni, tygodni, lat. I dlatego Człowiek ma czasem TEN właśnie problem. Idzie sobie Człowiek drogą, akurat udało mu się, że żdnego zakrętu w pobliżu nie widać, więc idzie sobie drogą i myśli: ,,o cholercia [czy też może inaczej, niż cholercia], ależ jest wspaniale! A będzie jeszcze lepiej, cóż za znakomity odcinek drogi przede mną! A jaki długi!". Człowieka mija inny człowiek i mówi: "Człowieku, Ty to masz widoki na drogę, co innego ja, tak sobie brnę przez pole, na przełaj, nic nie widzę, bo trawa po włosy mi sięga". Myśli sobie Człowiek: "A idźże frajerze, ja tu mam kawał szosy, spadaj [czy też może inaczej, niż spadaj], nie przeszkadzaj". I idzie, i kroczy, i biegnie nawet może, w zależności od kondycji tą drogą i cieszy się tym życiem. Aż nagle- widzi na horyzoncie ZAKRĘT. Boże, Buddo, Jehowo, Allahu, Tomie Cruise, ratunku, zakręt. Ale ale, nie z takimi zakrętami Człowiek sobie radził. Zaciska zęby i mówi do siebie: "nie takie rzeczy się robiło, zakręt jak zakręt. Zacisnę zęby jeszcze bardziej, może dostanę szczękościsku, ale przejdę". I rusza. Z coraz większą obawą dociera na przedpole złowrogiej zmiany kierunku podróży. Teraz mała dygresja infrastrukturalno - motoryzacyjna, wysnuta kobiecym umysłem (męski umysł z pewnością nie wpadłby na tak oczywistą oczywistość). Zakręty z natury są wytworami niebezpiecznymi. Dlatego też, każdy rewelacyjny, a przynajmniej bardzo dobry kierowca, zwłaszcza ten w spódnicy, wciska zawczasu środkowy pedał, ten między sprzęgłem a gazem, ten co robi wolniej. I wciskają Ci kierowcy przed zakrętem ten, nazwijmy go po imieniu, hamulec. I co. No jak- i co. No asfalt przecież się wyciera. Zużywa. Dziurawi. Czyli, że robią się dziury, wyrwy, kratery w drodze. Tak jest? Nie? Umówmy się ten jeden raz, że tak jest. Bo do dalszej części rozważania potrzebna jest ta dziura. Bo ten Człowiek w nią, w tę wielką dziurochę, wpada! Zaraz przed tym cholernym zakrętem! Ooo, tego jest już za wiele, jak na możliwości Człowieka. Bo przecież on musi widzieć przestrzeń, dalszy odcinek drogi! A teraz? Stoi jedną nogą w tej dziurze, z której to wyjąć owej kończyny nie może i nie dość, że musi czekać na jakiegoś następnego, co tnie na przełaj przez życie, a tacy nie zdarzają się często (zdecydowana większość odpowiada obserwowanemu dziś przykładowi, jestem przekonana), to jeszcze prócz zakrętu nie widzi nic przed sobą. Swoją drogą, z tego tylko drobnego faktu wynika właśnie cały jego strach i zniechęcenie- nie wie, co będzie dalej (ha, a ja wiem, do czego dążę i wiem, o ile jestem w tej chwili w lepszej sytuacji!). W każdym razie- D.R.A.M.A.T. Bo on tkwi tam, męczy się, dręczy się (sam nie wie czego chce), przed sobą nic nie widzi. Tupie wolną nogą, rwie włosy z głowy, albo przeciwnie, popada w marazm i stan permanentnego załamania, braku chęci do czegokolwiek. A przecież Człowiek wie, tylko na moment zapomniał, że prędzej czy później wyjdzie z tej dziury, przejdzie ten zakręt i nie będzie jakoś, ale będzie dobrze. Będzie dobrze, bo jak ma być, skoro za zakrętem czeka piękna, bezdziurzasta autostrada (choć człowiek jeszcze o tym nie wie). Tymczasem Człowiek stoi naburmuszony jak mops, albo rozżalony jak spaniel, w zależności od charakteru. I traci siły, humor, optymizm i w ogóle wszystko, co dobre. I gdera w duchu, albo nawet na głos, jak to długo będzie musiał czekać na poprawę sytuacji i jak to będzie mu w tym czasie ciężko i źle. Ale jakże źle Człowiek czasami ocenia okoliczności, w jakich się znajduje. Jeszcze tego samego dnia spotyka drugiego człowieka! Co więcej, człowiek ten nie idzie przez życie na przełaj, ale dziwny zbieg okoliczności sprawia, że porusza się w tę samą stronę, co nasz Człowiek. I nie dość, że ten człowiek pojawia się tak szybko, to jeszcze pędzi przed siebie samochodem! I wyciąga go z tej dziury, i zabiera do samochodu, i jadą razem tą autostradą (bo nawet nie wiedzą, kiedy pokonali razem tamten zakręt), i nawet daje człowiek Człowiekowi batonika na drogę, i jest Człowiekowi dużo lepiej, niż wcześniej, kiedy wydawało mu się, że jest tak fantastycznie.
I co? I warto było Człowiekowi tracić nerwy i energię do działania w tej dziurze? Warto było bać się zakrętu i tego, co za nim?
Przecież i tak trzeba było to przejść. Może nawet szybciej i łatwiej, niż by się wydawało.
A później nie będzie jakoś, będzie AUTOSTRADOWO!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz